Bardzo chciałam uszyć sobie koszulę góralską. Już jedną uszyłam, taką z kryzą, można ją zobaczyć
tu
Ta z kryzą była ok, ale wiadomo, kobieta potrzebuje mieć ich więcej. Ponadto mam dwie córki, które też potrzebowały, więc szyłam, a właściwie szyliśmy z moim mężem. On był pomysłodawcą wykroju. Wyszperał coś w necie, poobliczał, jak na prawdziwego konstruktora przystało, pododawał co nieco no i kroiliśmy, prasowaliśmy zakładki, szyliśmy.
Ale pierwszy prototyp powstał z rozprutej koszuli flanelowej, z której wzięłam wzór - wykrój. Szyty na miarę - na moją własną miarę :) Dopasowana tak elegancko, że mucha nie siada :)
Tak nam to dobrze wyszło, że wpadło nawet kilka zamówień od koleżanek z Chóru Ludowego. Nadal mam jeszcze kilka zamówień niezrealizowanych.
Sama koszula to jeszcze nic. Potrzebny był jeszcze gorset (kabotek góralski), zapaśnik (fartuszek), podpaśnik (halka) chustka, czepiec i spódnica. I tak powstało wszystko co trzeba.
Jak się okazało, fartuszek był za krótki. Doszyłam więc kilka warstw koronek i potem już było lepiej. Fartuszków uszyłam kilka, ponieważ potrzebne były dla córek. Podobnie jak cała reszta. Najtrudniej szło mi z gorsetem. Jeden nawet ręcznie wyhaftowałam. Niestety nie szyłam go sama. Samodzielne szycie umożliwia szczegółowe, kilkukrotne, a nawet kilkunastokrotne dopasowywanie, co gwarantuje, że produkt leży jak ulał. Z gorsetem dla córki tak nie było, co niestety okazało się błędem. Nie jest dobrze dopasowany....niestety. A szkoda, bo w haftowanie włożyłam całe serce.
A tak to wyglądało zanim krawcowa połączyła części w całość
No i było jeszcze szycie tzw. jakli dla córki. Wszystko przy wsparciu pomysłowości i projektanckiego zmysłu mojego męża. Efekt widoczny poniżej.